Wstęp

Motto: "Każda dobra historiografia, jest subiektywna" (prof.Georges Duby - College de France)

   Mam na imię Marcin. Anim się spostrzegł, a przyczyniłem się do spłodzenia "wiekopomnych dzieł" i to w liczbie, o zgrozo, cosik około stu dwudziestu sztuk, o różnej treści i ciężarze gatunkowym. Że o "płaczliwej" w tonie poezji nie wspomnę, jak ją określa moje najbliższe, "zdrowo myślące" otoczenie. Przynajmniej tak im się wydaje, iż w przeciwieństwie do wyżej wymienionego, są zdrowymi na umyśle.
No i niech im tak pozostanie. Mnie od powyższego "zdrowomyślącego otoczenia" odgradza jednak - delikatnie rzecz ujmując - niechęć, żeby nie powiedzieć nienawiść, do ich serwilizmu i akceptowanego konformizmu.
Słowem, mikroskopijny mój jubileusz, który samowolnie uznałem, nie pytając czytelników o zgodę, za okazję, by zamiast pisać o czymś wzniosłym lub werbalnie piętnować naganne zachowania sprzedajnych retuszerów Historii - poświęcić nieco miejsca historiografii i historiozofii Made in Jodłowski, rzecz oczywista - w moim "skorpionowsko- ironicznym" stylu. Obydwie owe rzeczy, które znaleźć można w mojej amatorskiej publicystyce, uchodzą za bardzo kontrowersyjne i budzą, delikatnie rzecz ujmując, mieszane uczucia wśród tzw. moich znajomych (nie mylić z przyjaciółmi, których to z zasady i założenie nie miewam)
Moje szczęście, że nie miewam wśród znajomych także żadnych historyków. No, bo jakże to tak...facet, który historią zajmuje się po amatorsku, bez akademickiego błogosławieństwa uwiarygodnionego jakimś cudem uzyskanym dyplomem, traktuje ją z przymrużeniem oka, ma czelność, ancymon niedomyty, zajmować jakiekolwiek stanowisko w sprawach "historycznno-przeszłościowej wagi", że o wygłaszaniu niedoważanych opinii i karkołomnych dywagacji nie wspomnę.
Aby jednakowoż przymknąć sprzedajne buźki niedoważonym mydłkom i tym, co potraktowali historię jak dziwkę, postanowiłem, zanim cokolwiek więcej napiszę - wygłosić coś w rodzaju credo historiograficzno-historiozoficznego.
Wektorami historiografii "Made by Marcin Jodłowski" są dwie sprawy. Pierwsza, to walka z fałszowaniem historii rodzimej oraz cudzej dla doraźnych celów propagandowych, z wszelkiego rodzaju przemilczeniami, sztucznymi białymi plamami, kłamstwami, szalbierczymi interpretacjami, a więc z tym procederem, który nasza oficjalna historiografia ma na sumieniu nazbyt często - to po pierwsze.
Po drugie - takie pisanie o przeszłości, aby nie odstręczało ludzi od interesowania się minionym czasem, co przeminął bezpowrotnie. Niestety, w przeciwieństwie do historiografii przedwojennej, której dzieła łączy najwyższy światowy poziom naukowy połączony z literackim, z najwyższej półki podaniem faktów, tak, iż z wypiekami na twarzach czytali to profesorowie i zwykli zjadacze chleba powszedniego - powojenna historiografia, to w przeważającej większości, pozycje tak paskudnie nudne (nie neguję tu często dobrego warsztatu literackiego), że poczciwa książka telefoniczna w porównaniu z nimi wydaje się pozycją pasjonującą z wartką akcją literacką.
I skąd u diabła ciężkiego to nieszczere zdziwienie, że młodzież stroni od historii, jak diabeł od święconej wody?! Wyniki sondaży w szkołach są naprawdę przrażające. Rozbijanie tego muru obojętności atrakcyjną konstrukcją, stylem, jest tylko zabiegiem czysto kosmetycznym i nie rokuje zmian w sposobie "widzenia" i przyswajania historii. Natomiast ukazywanie historii poprzez pryzmat ludzi żywych, ich intryg, namiętności, etc, ma dobre i złe strony. Do dobrej zaliczam poczytność, a złą - zarzuty stawiane przez profesjonalistów w akademickich togach, iż tak przedstawiana, będzie nazbyt beletrystyczną, bulwarową, przypominającą raczej komiks niż poważną gałąź wiedzy, a zbyt częste zaglądanie za kulisy, przypominało będzie podglądanie alkowy kurtyzany.
W roku 1844 prawidłowej odpowiedzi udzielił późniejszy premier rządu brytyjskiego Beniamin Disraeli, pisząc w "Coningsby": "So You see.. that the world is governed by very different personages to what is imagined by thase who are not behined the scenes" (Widzisz więc... świat jest rządzony przez całkiem inne osoby, niż sobie wyobrażają ci, którzy nie znają kulis).
W moim nieprofesjonalnym, rzekłbym, dyletanckim wydaniu, moja historiografia jest oczywiście subiektywną. Ale mam prawo do subiektywizmu, bo nawet uznane autorytety naukowe były podobnego zdania. Oczywiście, nie one brały moje zdanie w tej materii za punkt wyjścia do swoich wywodów. To tylko ja podpisuję się obiema rękami pod podobnymi twierdzeniami, jak na przykład profesora College de France, Gergesa Duby, który tak rzecz ujmował: " Nie wierzę w całkowitą obiektywność historyczną. Myśl, że można dojść do beznamiętnej obserwacji wszystkich faktów przeszłości, jest mitem historiografii pozytywistycznej. Przeciwnie, jestem przekonany, że każda historiografia, każda dobra historiografia, jest subiektywna. Jest dziełem człowieka wybierającego problemy, które chce opracować i ustosunkowującego się do nich w zależności od własnego modelu ideologicznego".
Co do mojej historiozofii - ogólnie rzecz ujmując, zasadza się ona na przekonaniu, iż historia sama w sobie jest zjawiskiem obiektywnym, pozbawionym dogmatów, niezmiennym w czasie i przestrzeni. Powinna służyć do porachunków ze współczesnością. Powiem więcej, - jako jedyna ,będąca swoistą formą perpetuum mobile, powracając do wyjścia, ale już w szyderczej formie, winna być postrzegana jako drogowskaz wskazujący błędy przeszłości po to, aby współczesność mogła ich unikać i znajdowała punkt odniesienia do wybiórczych decyzji. Niektórzy publicyści uważają, iż historyk czy pisarz zajmujący się historią, nie relacjonuje dziejów, lecz je tworzy na podstawie faktów, które zresztą i tak nie są jednoznaczne. Moim skromnym zdaniem, należy tylko i wyłącznie przekazywać suche fakty przeszłości. Nie nam tworzyć dobre czy złe klimaty wokół tychże relacji. Nie byliśmy w opisywanym czasie, nie znamy faktów dodatkowych, chociażby w stopniu ułamkowym, a przecież wiadomo - mają istotny wpływ na całość relacji i tworzą całościowo prawdziwy obraz minionej rzeczywistości.
Ale, jak zaznaczyłem powyżej, nie mogę spierać się z uznanymi autorytetami w tejże dziedzinie. Natomiast wolno mieć mi własne zdanie i zarzucać pseudonaukowcom manipulację faktamia w tym - brak obiektywizmu w przekazywaniu prawd czasu minionego. Zatem słusznie zauważa Burlingame, jeden z bohaterów "The Sot-Weed Factor''(Bakunowy faktor) Johna Bartha: " W stopniu większym lub mniejszym sami kształtujemy przeszłość, albowiem czas miniony i sprawy historyczne są dla teraźniejszości gliną, od rzeźbienia której nie ma ucieczki".
Otóż to - większość pisarzy parających się historią najpierw bywa pisarzami, a później dopiero historykami. Ma to swoje konsekwencje w ich twórczości, dla której kanwą są wydarzenia z przeszłości. Każdy z nich - no, prawie każdy, w zależności od, w gruncie rzeczy, temperamentu marzy, aby świat wymyślić od nowa. W swej książce "Chimera" Barth dodał: "Niektóre zmyślenia są o tyle cenniejsze od faktów, że ich piękno, choć bardzo to rzadkie przypadki, czyni je prawdziwymi. Jedynym Bagdadem jest Bagdad z "1001 i Jednej Nocy", gdzie dywany latają i z magicznych słów wyłaniają się dżiny".
Na koniec przytoczę zdanie mojego największego autorytetu, Alberta Einsteina: " Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy. Jeśli się tego nie wie, można być reporterem historii, lecz niczego ponad reportaż się nie stworzy".
Tylko - wyobraźnią historii fałszować nikt nie ma prawa na zamówienie politycznych hochsztaplerów, tej HISTORII, która jest drogowskazem i jedną z najważniejszych, obok filozofii, dziedzin wiedzy.
Cóż..można się z moim wywodem nie zgadzać, ale jak powiedziałem - to jest moje subiektywne zdanie, ale nie cofnę nic z tego, co napisałem powyżej.
A nie cofnę, bo zostałbym także retuszerem Prawdy, co przeminęła bezpowrotnie. Broń mnie przed popełnieniem takiego draństwa panie bozia. Jeżeli jesteś...
Ot, co..
***