Ktoś, kto mówi, że nie ma dla niego znaczenia, co piszą o jego twórczości - zwyczajnie łże. To ma ogromne znaczenie, przynajmniej dla mnie. Fakt - nie jest to tak ważne, abym warunkował tym moje pisanie. Bo tak naprawdę dla mnie najważniejsze jest samo tworzenie czegoś, potem dopiero czytelnik.
Tomasz Mann powiadał: "Mieć fantazję nie znaczy coś wymyślać. To znaczy tworzyć coś z tego, co istnieje". Tak więc naprawdę boję się tylko jednego - mianowicie tego, że "wypalę się i pozbędę ułańskiej fantazji". Ale na szczęście znalazłem w Internecie taki oto fragment, który to znacznie mnie uspokoił: "Choćby się napisało sto nowelek, z których wszystkie bez wyjątku okazały się kiepskie - nie oznacza to jeszcze porażki. Porażką byłaby dopiero rezygnacja z pisania. Napisałem około dwóch tysięcy krótkich opowiadań, z czego opublikowałem chyba nie więcej niż trzysta, i mam wrażenie, że ciągle się uczę. Każdy człowiek, który wytrwale pracuje, ma przed sobą szansę. Nie zostanie może wielkim pisarzem, ale jeżeli będzie pielęgnował staromodne cnoty pracowitości i wytrwałości, to niewątpliwie odniesie pewien sukces." (Ray Bradbury)
Pisząc jakikolwiek tekst przenoszę się w inny wymiar, jestem poza rzeczywistością. Oddaję mu swoje myśli, duszę, siebie samego. Wszystkie ziemskie sprawy nie mają wtedy znaczenia. Może jestem w błędzie, ale pisząc, wyobrażam sobie, że jestem także odbiorcą. Chcę przeżywać, konfrontować, doświadczać tego, co doświadczą inni, chcę być jak inni czarowany słowem, obrazem, za którym jest przed wszystkim emocja. Nie mówcie mi jednak o krytyce. Rzetelność krytyki jest pobożnym życzeniem dla naiwnych, bowiem każdy czytelnik ma inne preferencje odbioru, gusta, priorytety, słabości, inną wyobraźnię, czy literackie wyrobienie. Poza tym, jeden drugiemu pisze recenzje, ty mnie, ja tobie - taki klan wzajemnej adoracji (czytaj: recenzje na osiem zdań mające kilkanaście wyrazów rodem ze Słownika Wyrazów Obcych, które rozszyfruje tylko jakiś filolog z tytułem doktora) I co wyniesie z tego kolesiowskiego bełkotu biedny czytelnik - Kowalski? Poczuje mrowienie na skórze i dreszczyk emocji od przeładowanych makaronizmami recenzji? Nie ! Może, jeżeli nie ma przytemperowanych uczuć rzędu wyższego czytając wiersze, poczuje się nieco lepszym niż jest w rzeczywistości.
Ja czuję na plecach tzw."gęsią skórkę: kiedy czytam poezję Josifa Brodskiego.To tak a'propos powyższego.
Recenzje na mnie, jako czytelniku, nie robią wrażenia - no, może za wyjątkiem postępującej we mnie do kwadratu irytacji. Kiedy czytam moje teksty bywa, iż pod wpływem rozgorączkowanej emocją wyobraźni w pierwszym momencie zawyję gwardyjsko-sowiecką modą - "uurra". Ale po powtórnym ich przeczytaniu, i ponownie, i znowu raz jeszcze - szybko opadają mi skrzydła. A rano, spoglądając w lustro, któremu ufam bezgranicznie, odbicie grozi mi wymownie palcem - "Nie masz takich zdolności "znarcyzowany" debilu, aby poczuć się bodaj tylko godzinkę, maleńką godzinkę pisarzem, a już nie daj panie bozia - poetą. Otrzymałeś jakimś dziwnym trafem odrobinę zdolności, ale to nie powód do braku skromności". Ogarnia mnie wówczas zniechęcenie, każde kolejne zdanie przeniesione na ekran monitora wydaje się banalne, zasmiecone kolokwializmami, niewnoszące niczego twórczego ani konstruktywnego. Niedawno ktoś napisał do mnie na @, że może on jest dereistyczny, ale ja jestem autystyczny. W pierwszej sekundzie wściekłem się i chciałem wysłać najwiekszego kalibru, jak niemiecka "Gruba Berta", ripostę. W moim stylu - stylu skorpiona, rzecz oczywista. Ale...przypomniał mi się wymowny palec w lustrze i dałem temu spokój. Skromność i pokora, przyjacielu piękniejszej strony świata...tego potrzebujesz - powiedziałem sobie.... i tego się trzymaj.
Nie będę kłamał, że dzień do końca był sympatyczny. Bo nie był...cholerna dusza skorpiona wyła i kąsała każdą myśl racjonalną opartą na empiryzmie.(Nie wiem tylko, czy dusza skorpiona potrafi zawyć, ale moja wyła) Zresztą, co tu ukrywać moi kochani bywalcy piękniejszych stron świata - na codzień jestem układny i empatyczny, ale warczeć też potrafię. Bywam wtedy emotywny w swoich zachowaniach, czego się trochę później wstydzę - mało asertywny dla otoczenia a i siebie samego. Moje działania przyznaję - niestety, nie zawsze wtedy są celowe i dobrze przemyślane. Jednakże ważne decyzje staram się podejmować w oparciu o heurezę i realistyczne przesłanki. Na ogół wiem, czego chcę i ale nie zawsze konsekwentnie do tego zdążam. Staram się rozumieć postępowanie innych. Dzięki temu często staję po środku konfliktu, dążąc do kompromisu. Ludzie cenią mnie za zaangażowanie, gotowość do pomocy oraz zrozumienie, za uprzejmość, uśmiech, a także za talent organizacyjny. Nienawidzę rutyny, dlatego staram się wprowadzać zmiany w swoim życiu, unikając o ile to możliwe, erystyki. Zdolność do abstrakcyjnego myślenia w oparciu o heurezę, pozwala mi na rozwiązywanie problemów w sposób niekonwencjonalny. Przyznaję - ze skutkiem różnym. Czasem korzystam z możliwości spędzenia czasu z przyjaciółmi - a mam ich niewielu - cieszę się wtedy, że mogę porozmawiać na intrygujące mnie tematy. Odważnie, chociaż z lekkim, ale znakomicie ukrywanym niepokojem, wychodzę naprzeciw obcym ludziom, chyba, że z góry zakładam dyskomfort sytuacyjny. Okazuję wtedy brak zaufania. Nigdy tego, iż nienawidzę pysznych i bufonów. Takim osobnikom wcześniej schodzę z drogi, nawet na kilometr przed skrzyżowaniem się ścieżek. Na wszelki wypadek wyznaję tu zasadę Wł. Brudzińskiego - "Uwaga - człowiek. Dziękuję, pójdę inną drogą ". Zdecydowanie należę do tych osób, które słabszym i skrzywdzonym okazują współczucie w sposób sensytywny, ale i konkretny. Świętością jest dla mnie gentelmen's agreement. Ocenę osobowości respondenta, podejmuję często pod wpływem chwilowego impulsu, polegając na własnej noezie. Nie znoszę hipokryzji, kłamstw z wygody, bigoterii, braku wyczucia sytuacji i braku kindersztuby...a - i jeszcze postmodernizmu oraz ciepłej kawy.
Ot, co..
|