Cześć 1
No, więc ab inito - ważne: trzeba pamiętać, iż imć Marcyś jest zodiakalnym skorpionem. Jak sam mawia, "ma dusze dwie".
W życiorysie umieszczonym na własnej stronie internetowej - napisał a posteriori "uwielbiam życie i jego uroki".
Zaraz, zaraz - ale, po co te uroki? Następnie wciska kit dobrym ludziom, iż uwielbia podróże, że bywa - uwaga!!! - duszą towarzystwa. On, który ludzi nie znosi. Zważcie Państwo te oksymorony okultystyczne - dusza i dopiero później towarzystwo.
Jednak już na samym wstępie swego witrynowego życiorysu imć Marcyś dekonspiruje się i pisze - cytuję " Czasem jestem pragmatycznym marzycielem". Z czego jasno wynika, iż używa dwóch, co najmniej pseudonimów. (Marcyś lub zamiennie Piegusek). Powróćmy jednakże do miejsca urodzenia naszego bohatera - do Wieleniowa, woj. łódzkie.
***
Walerija Jaszczuk, repatriantka, która pamięta dzieciństwo imć Marcysia - mówi: "Tak pamiętam, pamiętam. To było jak dziś. Marcyś zwany także Piegusem, no oczywiście wówczas dla sąsiadów był małym Marcysiem, kochanym pieguskiem. Widzę, jakby to było wczoraj - Marcyś ciągnie za sobą jakieś zardzewiałe żelastwa, jakieś koślawe kółka od rowerów, w kierunku parku. Kierowana normalną troską o młodzież podążyłam szybko za naszym Marcysiem. Muszę szanownemu Państwu powiedzieć, że byłam wówczas opiekunką szczepu harcerskiego i moim zadaniem było zwiększać "uharcerzowienie" - stąd też i moje zainteresowanie naszym drogim Pieguskiem. Tak więc krótko mówiąc, bezszelestnie zbliżyłam się do miejsca, w które zawsze wlókł swoje wspomniane wyżej skarby. No i co ujrzałam?!!
Miejscowego poetę - pijaczka i Piegusa razem siedzących na jednej parkowej ławce. Poeta-pijus trzymał w swej brudnawej łapie ogryzek ołówka i chrypiał "chodzę za wiatrem z jej imieniem na ustach". Powtarzał to jak mantrę. A nasz Marcyś wpychał mu kawałek suchej bułki do ręki. Taki ten nasz Piegusek był za dziecka. Nawet dziwakom pomagał.
***
Mówi były sprzedawca w sklepie ówczesnego miejscowego G S-u pan Walenty Burak-Pastewniak:
"A jakże pamiętam go jako smyka, dziwny chłopak już wtedy był. Pamiętam, jak stary Świszczak January kupił sobie na talon odkurzacz, ale za cholerę jasną nie wiedział, do czego ma to mu służyć, bo jego baba staromodna była i na elektroluksach się nie znała. To właśnie ten smyk małym śrubokręcikiem, scyzorykiem i młotkiem przerobił ten wzmiankowany świszczakowy elektroluks tak, że i "Czterech Pancernych" można było obejrzeć, a w niedzielę na sumę całą rodziną dostojnie zajechać. Taki to sprytny już wtedy i zdolny chłopak był. Wszystkie my go tu szanowały i lubiły"
Jak Państwo widzicie, te dwie relacje pokazują, jak niezwykłą postacią był opisywany Marcyś-Piegusek.
Jest też relacja niejakiej pani Apolonii K, która za dziecięcych latek uczęszczała (brzmi to dostojnie) razem z nim do przedszkola.
Oto, co ona nam opowiedziała, gdy pokazaliśmy jej współczesne zdjęcie dawnego towarzysza przedszkolnych zabaw babkowo-piaskowych.
"O, rany, oooch, taaaak , to Oooon!!! Wrzasnęła pani Apolonia K, jakby ją giez w tyłek upierdzielił. Pamiętam jak dziś, było to wieczorem w piaskownicy. Piegusek, och przepraszam Marcyś, jak zwykle "coś ta zagadywał " do swojego szpadelka, grabek i wiaderka. Mnie ukąsiła wtedy pszczoła. O ooo tu. (wskazała tu na lewą doskonale nieco przejrzałą obecnie pierś)
Piegusek.. oj sorry, no Marcyś z narażeniem życia rzucił się na mnie i zagryzł owada, wyssał żądło tak fachowo, że do tej pory nikt tak mi cycków nie wymiędlił i tak dobrze nie zrobił. Nie mogę do dzisiaj zapomnieć jego profesjonalizmu. On mi chyba cale EKG, RTG, sztuczne oddychanie i penetrację małej pochwy ( w tym czasie) jednocześnie zrobił. Jakby na to nie spojrzeć - uratował mi życie. Jestem dumna z tego faktu i nigdy mu tego nie zapomnę. Nawet nazwałam na jego cześć mój kiosk warzywny - "Piegusek" s.c. z bardzo ograniczoną (nie jego oczywista) odpowiedzialnością". ***
Przytoczone tu relacje, to tylko garstka zdobytych przez nas informacji o dzieciństwie Marcysia-Piegusa. Niestety, z racji objętości materiału i niechęci jego rodziny, która o mało wiele nie zastosowała na biednym Piegusku kary auto da fě, mogliśmy pozwolić sobie tylko na ujawnienie kilku ledwie faktów. Pozostałe nawet te poniżej zgłoszone, zostały później wstydliwie przez rodzinkę zasekwestrowane, opieczętowane, zamknięte w tajemnych rodzinnych annałach i zakopane w zrujnowanej poniemieckiej piwnicy (ponoć).
Jedno jest pewne - incydent w piaskownicy z panią Apolonią K. miał na pewno wpływ na wybór zawodu (jednego z wielu) rzeczonego Marcysia-Pieguska. Bowiem najpierw zaczął uczęszczać do Liceum Wielozawodowego w Z. woj. dolnośląskie. Tu biografowie różnią się w swoich opisach. Bowiem jedni, bowiem twierdzą, iż decyzja ta powodowana była odkryciem w sobie pierwiastka kobiecego (proszę sobie przypomnieć jego stwierdzenie: "wychodzi na to, że jestem zodiakalnym skorpionem i mam dwie dusze") i przemożne parcie na pozostanie pisarzem - na razie spisowym (nie mylić uchowaj panie bozia z PIS-em) Inni zaś z biografów, upatrują w tej decyzji śladów namiętnego ratowania niejakiej Apolonii K. w dziecięcej piaskownicy. Jeszcze inni - ukrytymi zdolnościami erotomański, a w tym ostatnio mało ukrywanymi zbożnymi "chęciami" do pewnej Pani N. o erotycznych kształtach, w czerwonych szpilkach (jego ulubione u tej pani) w barwach szalonych nocy w zgodzie ze swoim asertywnym charakterem bycia.
***
Mówi rzecznik prasowy Liceum Wielozawodowego w Z. woj. dolnośląskie:
"Zostałem upoważniony do przedstawienia stanowiska Dyrekcji liceum, co do naszego byłego ucznia Marcysia:
Pamiętamy o jego niebywałym talencie - np. przerobił zwykłe szkolne WC, na szkolny automatyczny punkt pobierania ściąg (co było zakazane), a później, co cieszyło się piramidalną frekwencją, na punkt uciech wszelakich, przez dyrekcję częściowo z przymrużeniem oka dozwalanych. Tu spod lady ciecia można było nawet nabyć kolorowe prezerwatywy po promocyjnych cenach. Czasem w ukryciu, według "uczniowskiego radia", korzystało z tego ciało.pedagogiczne. Ale to tylko plotka i fakt niepotwierdzony. Nie można też zapominać, iż charakteryzowany go również zachowania mocno kontrowersyjne w swojej istocie. Mianowicie - bardzo lubił bandażować koleżanki, preferował sztuczne oddychanie metodą usta-usta i był w tym niezastąpiony, ale... manekina ćwiczebnego nie ruszył - brzydził się. Jednocześnie Dyrekcja liceum pragnie zaznaczyć, iż nie życzy sobie brania udziału w dalszej kampanii, stąd to jest jedyne, prawne oświadczenie w tejże materii."
***
Jednakże były woźny szkolny, niejaki Apoloniusz Narciarski-Kromecka, nieoficjalnie zdradził nam pewien ogólnie ostatnio mało szeptany sekret uczniowski.
Oto jego relacja - "Otóż, niejaki Piegusek-Marcyś, wtedy uczeń tutejszego liceum, był rzutkim, a kiedy chciał dziwnym chłopcem. Ja będąc emerytowanym woźnym ze specjalizacją rewalidacji socjoterapeutycznej psychiatrii lekarzy -stażystów, pragnę zapewnić, że on był przez okres szkoły Cool. Miał ułańska fantazję i nie wiadomo, dlaczego podjął decyzję pójścia na "ochotnika "do wojska. Co to za dziwak! Ano cóż..Każdemu może się głupawka przytrafić. Ale on był bardzo honorowy i pomaszerował dziarsko do Wojskowej Komendy Uzupełnień w B. woj. obecnie nieznane.
No dobrze...dobrze, nie naciskajcie na mnie. Powiem. Krążą słuchy, że Marcyś przeholował w bandażowaniu wybujałej w kształtach "tu i ówdzie" sąsiadki ze swojej klatki schodowej. Biedaczkę wyplątano dopiero po dwóch tygodniach ostatecznie, a i tak miała przez miesiąc jeszcze trochę nitek z gazy we włosach. Tak sobie myślę, że to spowodowało, iż poszedł sobie ze złości do woja. Pewnikiem nic z tego bandażowanie nie wyszło"
***
Mówi mocno emerytowany podpułkownik Kabura-Wyciorek, etatowy służbista z Wojskowej Komendy Uzupełnień w miejscowości B. woj. obecnie nieznane:
"Pamiętam, było to jakby niedawno czyli jakby wczoraj, byłem wówczas młodszy stopniem i na mnie spadał obowiązek rozmów kwalifikacyjnych z poborowymi. Dr Tłuczek Anastazy, (co prawda weterynarz, ale to wystarczało) robił poborowym testy psychologiczne. Niejaki Marcyś zwrócił naszą uwagę tym, że koniecznie chciał służyć na lotniskowcu. Gdy mu tłumaczyliśmy ze Marynarka Wojenna III RP nie posiada takowego okrętu, bo w ogóle mało co posiada - to poborowy niejaki Marcyś tłumaczył nam, że to nie szkodzi. On poczeka, a póki co, nim wybudują taki okręt - weźmie odroczenie. Niestety, nie mogliśmy pójść mu na rękę, chociaż bardzo chcieliśmy - mieliśmy napięte plany uzupełnienia poboru. Tak więc pobór armijny na tamten czas był kierowany do Jednostek Nadodrzańskich KBW. Razem z doktorem Tłuczkiem Anastazym doszliśmy do wniosku, że co prawda Wisła to nie morze, a koszary - to nie lotniskowiec, ale... jakieś podobieństwa istnieją. Więc ochoczo, chociaż w części spełniliśmy marzenie wzmiankowego poborowego.
***
Mówi bezpośredni przełożony przełożonego dowódcy jednostki d/s. kamuflowania niewypałów rakiet bliskiego zasięgu na spadochronach, do której przydzielony został poborowy kanonier niejaki Marcyś:
"Pamiętam, pamiętam, to było niezwyczajne. Raporty z poligonu napływały zgodnie z trybem regulaminowym, raz na miesiąc, ale były tak treściwe, iż byłem na bieżąco i wiedziałem wszystko o nietypowych zachowaniach służących w jednostce KWB żołnierzach. Szeregowy, rzeczony Marcyś, był znany z wielu nadzwyczajnych i trudnych akcji, o których tu mogę tylko powiedzieć tyle, że były tajne, a nasze straty na odwadze i moralne nie przekraczały norm NATO (tj. 69, 5 % stanu). Szeregowy Marcyś, co prawda raz nam się zagubił na Pustyni Błędowskiej podczas ćwiczeń, ale po upływie 6 tygodni i tak udało się nam go znaleźć, umyć, nakarmić i dostarczyć całego, choć mocno i blado wystraszonego, do rodzimych koszar." ***
Rezerwiści z nadodrzańskich jednostek ciepło wspominali kolegę - oto relacja jednego z nich:
"Pamiętamy to doskonale - był upał ok. 33, 3 stopnia Celsjusza. Szeregowy Marcyś miał wartę i ze sobą manierkę z wodą chrzczoną namiastką 90 % okowity. W całej jednostce nawaliły pompy i w kranach było sucho jak na Saharze. Postanowiliśmy z kolegami poprosić naszego kolegę o tę wodę z manierki. Kompania pobrawszy broń i ślepą amunicję, po krótkiej wymianie sztucznego ognia (zwłaszcza po pozorowanym ostrzale z granatników grochowatych) otrzymała po koleżeńsku od broniącego siebie i manierki z wodę szeregowego Marcysia, ową manierkę z ową w niej wodą. Byliśmy mu śmiertelnie wdzięczni. Nigdy tego nie zapomnimy, to było przeżycie.
W sumie uratował nam życie, no nie?"
***
Niestety, służba i tajne misje w Nadodrzańskich Jednostkach nie były łatwe. Kolega Marcyś nie dokończył służby. Oficjalna wersja mówi, iż nabawił się w czasie, kiedy był się zgubił na pustyni Błędowskiej złośliwej ślinianki przyusznej i "wylądował" w tajnym Wojskowym Centrum Leczenia z Przerażenia Wojennego w Litewskich Ryczywołach.
Z naszych dociekań jednak wynika, że to nie było tak do końca. Szanując kolegę Marcysia, musimy jednak czytającym to ciekawskim niezdrowo ludziskom, zwrócić tu uwagę na fakt, iż mógł to być równie dobrze kontakt z materiałami rozszczelniającymi podczas jednej z akcji. Niestety, tajne służby kontrwywiadowcze tudzież pewien niski wzrostem oficer w poplamionym podkoszulku (chyba się maskował) - zabrali nam zdjęcia zdobyte poprzez nasz kontakt w KGB. Możemy jedynie teraz powiedzieć, że na zdjęciach widniał kolega Marcyś, obejmujący czule obły kształt rakiety bardzo bliskiego zasięgu, gdzieś na Wzgórzach Galonkowych na poligonie pod Ryjkowcami Świńskimi. (szaa, tajemnica wojskowa) Jednakowoż, mimo naszych przypuszczeń, nie możemy kwestionować diagnozy lekarskiej dotyczącej choroby kolegi Marcysia, ale my wiemy - fakty kiedyś same ujrzą światło świadomie zabarwione konwersją i stylistycznym chichotem Beardsley'a i Kukina.
Część 2
Tak czy inaczej Marcyś-Piegusek był poddawany długim i wyczerpującym zabiegom naświetlania mózgoczaszki w szpitalu oraz wstrząsom elektryczno etapowym o wysokim napięciu, co później objawiało się alergią na wszystkie żelazka elektryczne w tym do prasowania.
Leczenie i rehabilitacja były ciężkie, trwały długo. Niemniej uwieńczone połowicznym sukcesem, niestety z naruszeniem pierwiastka aksjologii, spowodowały usilne przepoczwarzanie psychologiczno-miękkojądrzaste ze skutkiem bocznikowym, o którym wprost wstyd się rozpisywać, a co w sumie doprowadziło do częściowej agnozji, jako defektu ubocznego.
Ponoć, jako lek musi teraz stosować biedak jakiś preparat o podejrzanej nazwie - Man Frode.
Nadwyraz i przeważnie kochający Życie par excellence, teraz po zastosowaniu owego podejrzanego preparatu, pokochał je z siłą trójstopniowego imadła i to z powlekanym hartowanym srebrem podwójnym chwytakiem w kształcie zachłannych ust. Mamy pewne podstawy by przypuszczać, iż po ostrym naświetlaniu metamorfoza poszła zbyt daleko. Osoby bliżej związane z Marcysiem-Pieguskiem, mógłby tę tajemnicę nieco rozświetlić - niestety milczą - szczególnie wzmiankowana powyżej niejaka pani N, zapewne z powodów osobistych i obawy przed opinią swojego merkantylnego środowiska.
Ale jeden z naszych informatorów doniósł, iż Marcyś w wyniku naświetlania nabytej wcześniej śliniawki przyusznej dorobił się w konsekwencji na plecach przezroczystej rozległej tzw. plamki chętliwej, co zaowocowało pragnieniem bywania "wzniosłym poetą" z poczuciem wewnętrznej prekognicji. Ci, którzy go znają z tychże czasów wiedzą, że czasem można spotkać go zamyślonego z nieodzownym pieskiem (a konkretnie piesową) na smyczy w towarzystwie zużytego roweru z radarem i GPS-esem i zegarkiem po pradziadku na ręku. Tu mogą nasuwać się pewne przypuszczenia - niestety nie poznamy tego sekretu do chwili sekcji Marcysia (zadeklarowała się dokonać tego pewna mocno rozluźniona w obyczaju prewencyjna agentka z "Archiwum X"). Jednak nie nastąpi to szybko, bowiem Marcyś - Piegusek gdyby, co, cieszy się niezłym zdrowiem i być to może, wielu z nas przeżyje. Też gdyby, co.
***
W tak książkowym zdrowiu poznawszy wcześniej całkim-całkiem w kształtach panią N w czerwonych szpilkach (stryjeczna kuzynka brata siostry wuja teściowej szwagra bratanicy wojewody okocimskiego) i mający do owej pani szczególną predylekcję, zaparł się w sobie i oświadczył się nie zważając na alienację. Po skromnej nocy przedślubnej, rodzinka wojewody zorganizowała wyjazd młodej - niemłodej już pary na cieplejszą część Antarktydy, a konkretnie na Płaskowyż Rockefellera w celach ponoć prokreacyjnych. A jak tam było tak było, to oni już sami wiedzą najlepiej.
A postronnym nic do tego! Sam Marcyś z rozczuleniem wspomina tę eskapadę, (bowiem jest pełnorasowanym romantykiem) i z tego rozczulenia często nocami spać nie mógł. Być może często odczuwalny brak w jego pobliżu pani N. (z przyczyn tajemniczo-oczywistych) podbudowywał przedmiotowy nocny niedosyt pobudzaną wyobraźnią. To chyba miało wpływ na chęć ucieczki z narzeczeństwa, tym bardziej, że jego przeszła małżonka, a niegdysiejsza była żona, okazała się ukrytą pyskatą Megerą i miała cienkie w pęcinach, krzywe nogi w płaskich cichobiegach, co było nieuleczalnym elementem jego atrofii. To także ponoć okrutnie pokaleczyło jego wyobraźliwy charakter estetyczny i poczucie afirmacyjnej erotyki.
Jak wspomina, z chęcią kolokwialnie rzecz ujmując, "elegancko dałby dęba" Cytuję:
"Moim największym marzeniem jest spędzenie reszty życia na jachcie i pływanie po ciepłych morzach, szczególnie: Meksyk (półwysep Jukatan), Kajmany (Ściana Krwawej Zatoki), Wyspy Bahama". Mógłby tak w nieskończoność wymieniać swoje tajemne dalekosiężne marzenia, ale, po co! To i tak stanowiłoby póki co, jego pia desideria.
Dalej już Państwo historię znają. Nieustraszone posunięcia finansowe pozwalają Marcysiowi na zwiększenie swoich dochodów poprzez ryzykowne zagrywki w Toto Lotku (trafił trójkę). Niestety - jego powiązania z różnymi podejrzanymi osobnikami w swoim mieście budzą kontrowersje. Przykładem tego mogą tu być niejasne kontakty z niejakim Ahmedem, rezydentem palestyńskich poganiaczy osłów na Europę Środkowo-Mocno Wschodnią. Należy też wspomnieć o niechlubnych kontaktach z całą plejadą sprzedawców kradzionych muszelek, wędzonej ryby, hinduskich burasów różnego autoramentu i poławiaczy wtycli z Morza Sargasowego, niemających nic wspólnego z naszą rodzimą kulturą słowiańską.
***
Najbardziej jednak kontrowersyjnym kontaktem Marcysia-Pieguska była znajomość z przywódcą pewnego odłamu klubu rewelersowych deskorolkowców o szeroko znanej tudzież Policji nazwie "Club Rewelers of Road Pirates".
Jak wieść gminna niesie członkowie odłamanego klubu składają się z uchyłków, osobników zwichrowanych i z lekka zaświrowanych zafałszowanym cienkuszem-winem rodem z winnic Zielonawej Górki. A wszyscy oni rodem z osiedlowej piaskownicy (ciągnie wilka do lasu) infantylistów nierównoważnych z deski wyczynowo-rozdzielczej.
Marcyś-Piegusek, jako samozwańczy preceptor, w ramach edukacji kulturalnej dostarcza im najświeższe numery prasy brukowej. W zamian członkowie odłamanego klubu "dają mu poślinić się" przez lornetkę teatralną widokiem panienek na kocach plażowych, zajadających czekoladki pod dźwięczną nazwą "Ptysiowe Mleczko". I nie tylko.
Acha..jeszcze jedno. W związku z utajnieniem przez rodzinę akt osobowych Pieguska, nikt nie wie naprawdę jak on się nazywa. Jedni twierdzą fabulacyjnie jakoby to był Fantomas (ten z Francji), on sam zaś czasem pisze przemiennie w swoich życiorysach, jako Jano Marten vel Zdzicho.
Nikt niczego nie wie napewno. Mało tego, przeżycia samego opisywanego wyżej bohatera oraz zjawiska paranormalne towarzyszące mu w życiu, skłaniają nas do przypuszczeń, iż odtajnienie prawdziwego nazwiska tudzież pełnego życiorysu mogłoby spowodować niezliczone i nieprzewidywalne reperkusje społeczne oraz polityczne (wie zbyt dużo) z turbo przyśpieszonym topnieniem czapy lodowej włącznie. Z tej to przyczyny zabarykadowany w piwnicy czekam, aż ewentualnie Czterech Jeźdźców Apokalipsy pojedzie sobie w czorty spokojnie w siną dal. Jeśli natomiast wyściubiwszy nos zastanę tylko pokoik bez klamek - będę wiedział, że moja opowieść biograficzna była nieprawdopodobna.
Bo kto by uwierzył, że zwykle Życie może być aż tak głupawe?
Uwaga: W tym opowiadaniu nazwiska, imiona, miejsca w sposób synaptyczny są wytworem mojej chorej wyobraźni i w żadnym razie nie korespondują z rzeczywistością, jako sofizmat oparty na taoizmie.(uff...brzmi naukowo)
Ot, co...
I tu - łączę pozdrowienia
Marcyś-Piegusek vel Jano Marten vel Zdzicho
|