https://youtu.be/CzJpn6edLDE?list=UUhvVHb36LKjQAgrlDOjZrNg
Kiedy staję przed lustrem dostrzegam niedoskonałości swojej twarzy. Twarz golę codziennie, taki mam już nawyk od iluś tam "...leci". Widzę również siwe włosy pojawiające się na mojej czuprynie (no, w każdym razie kiedyś nią była), a mocno skonfundowany nie wspomnę o zarysowującej się łysinie. Ubytki zębów w jamie ustnej też nie są bez znaczenia. Więc lustro powie mi prawdę o moim wyglądzie, o tym, co widziane jest oczami innych ludzi. Nie odpowie jednak nigdy na pytania, które stawiam, ani nie ukaże mi tego, co kryje się po jego drugiej stronie, czyli w jego drugim wymiarze - czasoprzestrzeni. Abym poznał tajemnice siebie samego, potrzebuję uczciwego lustra ludzkiego, to znaczy - oczu drugiego człowieka. Takie oczy miała tylko moja kochana Mamie. Odnalazłbym odpowiedź zapewne także w spojrzeniu mojego Ojca. Odkryję zapewne też w oczach rodzeństwa, choć tego już nie jestem taki pewien.
Wreszcie spotkam uczciwe oczy w tej jedynej nieznanej mi jeszcze osobie, dla której jestem gotów zmienić samego siebie.
Czy już wiecie, o jakich oczach mówię? Mówię o oczach Miłości, w której człowiek wzrasta, Miłości, w której dojrzewa. Miłości, której uparcie szuka. Miłości, dla której żyje. Tylko ona jedna zawarta w jednym wyznaniu: "Kocham Cię" tworzy aksjomat, sól naszego życia i jego prawdziwy sens. I nic już więcej i prawie wszystko.
Czym więc jest Miłość?? Dobre pytanie - już od starożytności filozofowie i myśliciele usiłują odpowiedzieć na to wydawałoby się proste zapytanie. Do dzisiaj nikt nie znalazł odpowiedzi. Czasem wydaje mi się, że jest czekaniem na Godota - na kogoś, kto nie przyjdzie.
***
Nie jestem uczonym, ani filozofem, więc nie jestem pewny, czy potrafię w sposób wyczerpujący odpowiedzieć na tak postawione wbrew pozorom, ważne i trudne pytanie. Bowiem, prawdę mówiąc, niedane było mi kochać i być kochanym (mówię tu o czystej miłości, uczuciu pomiędzy mężczyzną a kobietą,) a bazując na moim nonkonformizmie, moje wywody będą czysto subiektywne, a definiowana opinia nie jest oparta na osobistym doświadczeniu. Więc rzecz oczywista, moje argumenty siłą rzeczy, nie mogą być wyznacznikiem prawdziwości stanu rzeczy. Dlaczego? - o tym pisałem w jednej z moich książek, piszę także w swojej poezji.
Zacznę może od samego początku moich przemyśleń. Uważam, że prawdziwa Miłość jest darem. Bowiem, darem jest umiejętność kochania, a jeszcze większym darem jest bycie kochanym. Bardzo często kochamy platonicznie, bez wzajemności, (co mnie dotyczy - takie amor fati, z Króla Edypa z Sofoklesa) a wielką sztuką jest przetrwać takie uczucie, wyciągając z niego pozytywną lekcję. Jednakże o wiele częściej taka miłość trawi jak choroba, niszczy, sprawia wielki ból, często w skrajnych przypadkach doprowadzający do unicestwienia jednostki. Ale czasami przychodzi taki dzień, że uczucia, chemia organizmu i rozum zaczynają współgrać (przepraszam tu za banał) z uczuciami drugiego człowieka. To jest miłość budująca, wzmacniająca, to jest miłość, którą większość z nas pragnie przeżyć, ale którą musimy tylko dobrze rozpoznać, o nią zadbać i zawsze zabiegać.. Są różne rodzaje miłości: miłość pomiędzy kobietą i mężczyzną, miłość rodzicielska, braterska, itd.
Każda z nich nadaje życiu sens, tego jestem pewny. Życie bez miłości, pewnie jest możliwe, ale zapewniam, że jest puste, jałowe i... ja takiego doświadczam, a przecież kiedyś byłem obdarowywany miłością, ale tylko przez moja Mamę może w niedostatecznym dla mnie stopniu, co być może doprowadziło do karencji afektywnej.
Na podstawie moich empirycznych obserwacji stwierdzam, że Miłość na pewno się zmienia, jak wszystko na tym nienajlepszym ze światów - dojrzewa, przygasa, rozkwita na nowo, więdnie, obumiera.
Powoduje to, że częściej cierpimy. Im bardziej kochamy, tym bardziej cierpimy. Zawsze bałem się, żeby nie pokochać zbyt mocno, żeby za bardzo mi nie zależało, abym nie musiał za bardzo tęsknić a w razie odrzucenia, żebym nie musiał cierpieć. Co i tak zresztą mnie nie ominęło? Może taki stan wewnętrznego napięcia i strachu powodował depresję a w konsekwencji - moje niepowodzenia prowadziły do alienacji? Być może...
***
Sadzę, iż poznanie tajemnicy Miłości otwarłoby przed ludźmi drzwi do świata, którego poszukują całe życie.
Jawi się, jako tchnienie, bez którego życia nigdy by nie było. Czasem jest jak woda. Oczyszcza to, co jest brudem naszego wnętrza. Niekiedy staje się żywiołem burzącym jak powódź życia sens.
Poprzez słone łzy zawodu, zadaje ogromny ból, którego intensywność doskonale znam. Jednak jej najpiękniejszym zobrazowaniem jest lustro w oczach wybranki/wybranka serca.
To właśnie w nim wszystko nabiera nowego znaczenia, nowej treści. Nawet gdyby było ukryte wysoko w górach czy głęboko pod ziemią, skłania nas do wytrwałego i konsekwentnego poszukiwania krystalicznej jego czystości, tej nieskazitelnej perły, drogocennego skarbu, dla którego człowiek gotów poświęcić jest swoje życie.
Często przypomina to szukanie tajemniczego ciągu, Fibonacciego - złotej liczby, boskiej proporcji.
Warkocze czarne
we wstążki wpleciona
miłość
taka prosta delikatna
to ty -
nauczyłaś jak
tańczyć z wiatrem
kiedy nie ustaje
wtulać w ciebie
moja ty bajkowa -
patrzysz rozumiesz
taka nieuchwytna
zachwyt milknie zdumiony
w niebie
co płynność arkad rozpina
podziw -
piękna taka nieuchwytna
w czarno-zielonych warkoczach
ciepła jak noc
co winogrona gwiazd rozdaje
jak wieczór majowy
na plaży
i wiatrem wysłyłane -
kocham cię
przez poetę, który
płacze nad kwiatem zdeptanym
(autor wiersza: "Moja" Marcin Jodlowski)
Może ktoś powie, że prawdziwej miłości nie ma (a ja temu zaprzeczyć nie mam prawa, oparciu o dywergencyjne myślenie), ale negacja jej istnienia, to oznacza także negację sensu życia, niejako przekreślanie sensu istnienia człowieka.
Czym byłby bez miłości? Może jednostką labilną?
Przypominałby pustynne piaski, które niesione w podmuchach wiatru przemieszczają się w powietrzu z jednego miejsca na drugie i nigdy nie mają swojego domu. Człowiek bez domu (czytaj także - bez miłości), zawieszony gdzieś w próżni, to żałosny obraz okaleczonego istnienia. A więc - forever together (na zawsze razem)?
***
Uważam, że jestem asertywny twierdząc, iż Miłości przypomina wiatr. W swym delikatnym powiewie niesie miły dla zakochanego człowieka oddech świeżości. Otula swymi skrzydłami nasze oczy i serca, pozwalając powędrować daleko wyobraźnią, pomimo kłopotów dnia codziennego.
Ta delikatność w pewnych okolicznościach przeradza się niekiedy w dmuchający z niesamowitą prędkością huragan. Pochłania niewinne ofiary. Niszczy napotykane na swej drodze bariery. Wyrywa drzewa wraz z korzeniami.
Niweczy spokój, miota nim o ziemię siejąc spustoszenie. Ma w sobie dwie twarze. Raz przeradza się w nienawiść, innym razem pozwala wsłuchać się w nastającą po nim ciszę.
Ta cisza staje się bilateralnie zalążkiem wiary i nadziei. Te dwie sprzeczności zachęcają do tego, by pomimo przykrych doświadczeń nie poddawać się, iść do przodu z determinacją godną niszczącej siły wiatru. Dzięki temu można obudować uczucie na nowo w oparciu o manicheizm.
Miłość również w swej złożoności i prostocie jest nieprzewidywalna.
Z jednej strony wszystko zabiera, a z drugiej pociesza swym tajemnym ciepłem, które rozgrzewa zatwardziałe serca, zziębnięte dusze, obietnicą niweluje poczucie samotności, jak burgundzkie wino Chambertin.
Miłość jest jak ogień, ale nie jest tylko ogniem. Jej blask można zauważyć z daleka w rozpromienionej twarzy człowieka owładniętego tajemniczą magią pragnienia kochania i bycia kochanym. Niemniej jednak i to odniesienie niesie w sobie smutek pogorzeliska. Obraz traconego uczucia.
***
Wreszcie miłość jest jak ziemia. Dlaczego właśnie ona? Więc popatrz na drzewa, kwiaty i odpowiedź na jedno proste pytanie. W jaki sposób żyją i rosną? No właśnie - ponieważ są zakorzenione w ziemi. Jej siła pozwala im przetrwać silne podmuchy wiatru, które odczytać możemy, jako życiowe zawirowania i burze.
Ona dostarcza odpowiednią ilość ożywienia, potrzebną dla zapewnienia im jak najlepszego rozwoju.
Ziemia to naturalny dom, fundament, w który zanurzając się nigdy nie zginiemy.
***
Lustro zawieszone na ścianie przedpokoju, umieszczone w łazience lub garderobianej szafie na zawsze pozostanie i będzie tylko rzeczą, martwym przedmiotem, ułudą życia ocierającą się o dereizm. Inne może być tylko lustro w oczach drugiego człowieka, niebędącego niewolnikiem diatezy. Lustro Miłości. Uczynienie go jednym z żywiołów i sprowadzeniem do pojęcia wody, wiatru, siły ognia czy też spokoju nie jest najlepszym i jedynym rozwiązaniem.
Miłość - zwierciadło w oczach drugiego człowieka, zawsze jest trochę w każdym z nich obrazując go w dobrym i złym znaczeniu najczęściej posługując się alikwotami. Powiedzieć "kocham" przychodzi raz łatwiej raz trudniej, ale kochać życie przeglądając się w jego miłosnym spojrzeniu to sztuka, która pochłonęła wiele istnień, a zarazem sztuka, dzięki której człowiek na zawsze pozostanie człowiekiem w pozytywnym tego słowa znaczeniu, dopóty, dopóki pragnie ją odnajdować i jej służyć. Kochać, to starać się być najpiękniejszym nie tylko w sensie zewnętrznym, lecz również tym ukrytym, duchowym, owej wielkiej tajemnicy naszego "JA".
Kochając, nie tylko zmieniamy siebie wchodząc na wyższy stopień człowieczeństwa, zmieniamy też świat an lepszy odrzucając kategorycznie filozofię dadaizmu ( teoretyk T. Tzak. Nazwa pochodzi od pipsa dada dziecięce gaworzenie).
Wyczuwamy pragnienia serca ukochanych osób, a także wraz z nimi dźwigamy ich troski. Kochać, miłować, (cudowne średniowieczne określenie uczucia miłości), to znaczy żyć obrazując się w drugim człowieku, dla którego wszystko nabiera zupełnie nowego wymiaru, wielkości, natchnienia, zaborczej tęsknoty bez nadmiaru egotyzmu.
Tym obiektywnym lustrem jest Miłość, a w niej niezwyczajnie zwyczajne oczy drugiego człowieka. Mojej mamy, ojca, brata i siostry i tej jedynej. To najdroższe i najdelikatniejsze odbicie, które zdobywać ciężko, trudno i czasami monotonnie długo, by w chwili bezradności utracić bezpowrotnie na zawsze.
***
W moim mniemaniu bazując na introcepcji, nie ma wątpliwości, iż warunkiem człowieczeństwa jest odejście od poglądu, w myśl, którego celem w uczuciu jest dążenie do kohabitacji, co jest wypadkową miskineri. Błędny jest pogląd, że ideały, to przeżytek. Dążenie do nich, wbrew temu, co obecnie się głosi, nadaje sens ludzkiemu istnieniu bez dążenia do konformizmu.
Nie cierpię na agnozję, więc niepokój budzi we mnie to, iż mijamy się w małym stopniu dostrzegając drugiego człowieka. Koncentrację uwagi wywołują głównie zdarzenia w świecie wirtualnym. Dominujące poglądy indoktrynują do myślenia o własnych interesach, a w tym prowadzą do introcepcji. Funkcjonuje w Polsce etyka chrześcijańska charakteryzująca się egzemplifikacją, głosząca miłość bliźniego, ale w postawach ludzkich rzadko dochodzi do głosu taki stosunek do drugiego człowieka. Mijamy się, Zdarzają się czasem spotkania, nieoczekiwane poznanie kogoś o podobnym rodzaju wrażliwości i uczuciowości oparte o eufonię. (A tak właśnie było w moim przypadku)
Zdarza się poznanie osoby, której żarliwa pasja bliska jest naszej. Ale potem następują lata niezrozumiałych przerw, niedomówienia w kontaktach, które - zdawało się - mają mocne fundamenty.
Moje konwergencyjne myślenie nie jest przypadkowe, ale też nie jest wypadkową kabotyństwa. Jest wypadkową mojego szeroko pojętego empiryzmu
Nie lubię bywać zbyt oczywisty, ale dodam, iż w przypadki odrzucenia uczucia zawsze pozostanie:
"On revient toujours á ses premiers amours" - powraca się zawsze do pierwszej miłości (z opery Joconde Isouard 1814 r)
I to jest pocieszające. A miłość bywa zawsze ślepa. Tego uczy opera.
Na zakończenie zacytuję niemieckiego romantyka, który mawiał, cytuję" "Należy każdego dnia posłuchać krótkiej pieśni, przeczytać dobry wiersz, zobaczyć wspaniały obraz i - jeśli byłoby to możliwe - wypowiedzieć kilka rozsądnych słów". (Johann Wolfgang von Goethe 1749-1832)
I tego się trzymajcie.
Ot, co...
|