W niewoli dwuwładzy
W naszym życiu mamy dwa ośrodki władzy. Oba - bardzo ważne, ale czy dzięki temu w życiu można postępować racjonalnie ?
Mózg
Jest narządem autonomicznym. Nie potrafi nawet jakiś czas żyć własnym życiem, wtedy - jeżeli opuści miejsce w czaszce. Kiedy jednak zamieszkuje w swoim miejscu - pozostając w symbiozie z "centralką" czyli z sercem, przyspiesza swoje bioprądy, bądź zwalnia - reagując na wszystkie bez wyjątku ważniejsze stany emocjonalne.
Nazywany dosyć często siedliskiem uczuć - tak naprawdę stanowi jedynie przedłużenie niezwykle silnego ramienia myśli, zaś my - odczuwamy to poprzez chłód lub ciepło wolniej lub szybciej przepływającej przez niego krwi pompowanej przez serce.
Ileż to określeń - masz zimne bądź gorące serce. Masz serce jak na dłoni. Masz serce jak głaz, którego nic nie poruszy. Jednak wbrew pozorom nie od serca wszystko zależy.
Wszystko zależy jednak od mózgu.
To on głównie decyduje o tym - jakie podejmujemy w życiu decyzje. Czy mamy usposobienie bardziej lub mniej skłonne do uzależnień - czy też pragmatyzmu. Oczywiście nic nie jest do końca prawdziwe w swoim status quo. Po za czymś, co nazwane zostało normami społecznymi, nie ma jednoznacznie wyznaczonej "linii postępowania". Czasem " n na przykładf hazard- będący częścią nadziei, popycha nas w irracjonalne działania, aby innym razem całkowicie oddać się pragmatyzmowi.
Wiem, wiem.
Wszyscy zgodnym chórem zakrzykną w tym momencie słowo "odpowiedzialność" - i będą mieli rację. Tylko problem jednak w tym - że pragnienia zbyt często "wyprzedzają" zdroworozsądkowe myślenie. Później następuje już tylko ciąg wymuszonych przez życie zdarzeń często nieprzyjemnych.
Czy jednak do końca należy się wyzbyć "odrobiny szaleństwa"?
Tutaj zaczyna się kłaniać zdolność do przyjmowania na siebie konsekwencji przyszłych zdarzeń.
Jak ustalić bowiem granicę! W którym miejscu zakreślić czerwoną linię - przyjmując jednocześnie, że nie działamy tylko wobec siebie samego - ale w otoczeniu - a w zasadzie konkretnej grupie społecznej.
Zapalona zapałka potrafi tak samo w jednym momencie zgasnąć, co i stać się zarzewiem pożaru - podobnie jak niewinna z pozoru igraszka, stawać się w konsekwencji drogą do wielkiego uczucia lub nieszczęśliwej miłości - a tutaj - pragmatyzm zaczyna "uciekać".
Nieomal automatycznie, zaczyna się w tym momencie nasuwać pytanie, czy miłość potrafi być odpowiedzialna, a jeżeli tak? - to czy aby nie w stronę samounicestwienia?
Miłość
Prawdziwa miłość (i chyba nie tylko moim zdaniem), to przede wszystkim dbałość o dobro dla kochanej osoby! Przemożna chęć zaspokajania jej pragnień! itd, - tylko.nie może się liczyć absolutnie - "tu i teraz". (to moja opinia)
Wszyscy (bez wyjątku) podlegamy różnym ograniczeniom, a ponadto - nic nie pozostaje "constans".
Gdyby jednak iść dalej tylko tym tropem, zabrnęlibyśmy w "ślepą uliczkę", bo byłby to swego rodzaju hamulec zabraniający zrobienia czegokolwiek - a w onsekwencji stalibyśmy się zaprzeczeniem życia, czyli - siebie samego lub samej.
Po co powstają przysięgi (będę z tobą) "na dobre i złe", "w śmierci lub chorobie", "póki śmierć nas nie rozłączy"?
Bo człowiek odpowiedzialny zdaje sobie sprawę z konsekwencji przemijania - zaś miłość - jest "ślepa" - a w tym kontekście - zbrodnią taką samą jest zabijanie jej jak i jej rozpalanie.
Absurdalne?
Pozornie. Zapewniam z własnego doświadczenia! ( moja książka - "Marcina Przypadki") - lecz czy stanowić to musi jednoczesne zaciągnięcie hamulca na własne pragnienia?
"Właśne"?
Obowiązkiem jet zdawanie sobie sprawy z konsekwencji własnego działania.
Ostrożność i miłość - to dwa antagonizmy. Powidziałbym raczej - oksymorony. Miłość bowiem, ta prawdziwa - jest czymś, co rozpala się niczym pożar sogu siana. Szybko i gwałtownie. Jej skutki jednak - mogą trwać do końca życia - bądź też zakończyć się traumą "przed terminem".
Pozostawienie po sobie tylko i wyłącznie "dobrych wspomnień" - jest żadną rekompensatą za ból i niekończącą się otchłań pustki.
"Nic nierobienie" - to jednak również, "zabijanie samego siebie", a jak sądzę - do totalnej ascezy zdolni są jedynie pustelnicy (nic przeciwko nim nie mam).
W takich "dylematach moralnych", a w zasadzie kiedy podejmuję próby ich rozwiązywania - kieruję swoją uwagę w stronę przyrody. Ta jednak również nie przyniosła spodziewanego rozwiązania. Z jednej strony bowiem pojawiają się działania instynktowne "gdzie zwycięża najsilniejszy" - a z drugiej - widziałem bociany, które nie chciały odejść ze środka drogi, kiedy "imć pan bocian" zasłabł był i postanowił w tym miejscu "odpocząć".
a więc dwuwładza?
No to sobie teraz przemyślcie to ludkowie - a ja, lecę zrobić sobie kawę.
Ot, co...
|