Zapewne, a nawet "napewnie" nie będę oryginalnym, jeżeli powiem, że faktem jest, iż każdy dzień to niewiadoma. Większa czy mniejsza, zależna od okoliczności - ale zawsze w podtekście tkwi znak zapytania. Co będzie, co nas spotka, a w głębi siebie obawiamy się jednego - mianowicie - boimy się zaskakiwania przez to, co nieprzewidywalne. Mam ten strach w sobie, bowiem jest to odruch warunkowy w/g Popowa, wynikajacy z powtarzalności pewnych sytuacji, będ?cych artefaktem głębokiej przeszłości, postrzegając konkretne rzeczywistości wieloaspektowo. Stąd też i przywoływanie nadziei, jako tarczy obronnej przez tym, co nieprzewidywalne. I to jest rzeczą normalną, że nasza noeza jest tą bronią, bez której nie moglibyśmy normalnie w ogólnie przyjętych normach postępowania, egzystować. No, faktem też jest i to, iż nadzieja jest także balsamem duszy i (w pewnym sensie, oczywiście) motorem napędowym działań, chęcia do zaliczania kolejnego dnia, wyczekiwania okazji do realizacji snów, etc, etc. Moje życie jest właśnie taką wielką niewiadomą i jeszcze większym wyczekiwaniem - jakby na zapomnianej przez boga i ludzi stacyjce zagubionej w lasach, gdzie nikt nie wie, czy przejedzie jakikolwiek pociąg.
Niegdyś sądziłem, że ze mną jest "coś nie tak" - kolokwialnie rzecz ujmując. Ale, kiedy rozpatrzyłem się wśród moich znajomych, uznałem, że właściwie we mnie nie ma niczego, co wskazywałoby na moją nienormalność. Wszak spora część społeczeństwa żyje dniem dzisiejszym, jakby "jałowo", nie myśląc albo inaczej - starając się nie myśleć dalekowzrocznie. Są sfrustrowani małżeństwem, partnerem, praca, niemożnoącia samorealizacji, wieczną pogonią za pieniądzem albo za ułudą. Tylko nieliczni umieją wstać rano, spojrzeć w okno, dostrzeć dobre strony nawet wtedy, kiedy pochmurnie, a deszcz łzami zmywa szyby. Ja, egzystując w stanie permanentnej indoktrynacji - stworzyłem własny świat, zupełnie inny od rzeczywistego. Jest to moja tarcza ochronna i osobiste eremitorium. Tu czuję się prawdziwie u siebie, bowiem, ja w nim stanowię prawo. A siebie nie wypada krytykować - ooooo - znowu Narcyz ze mnie wychodzi. Przepraszam...
W każdym razie pozwala to na nieco spokojniejsze pisanie, a nawet oddychanie tudzież zbieranie i porządkowanie zastraszanych myśli. Chociaż, prawda - i tutaj nie zawsze moja "przestrzeń życiowa i powietrzna" jest niezakłócaną. Ale, są to owe pejoratywne czynniki, o których pisałem powyżej. I najlepiej, tudzież bezpiecznym jest ich zignorowanie. Prafrazując Jeana-Paua Sartre powiem tak - "Nieszczęciem jednego człowieka jest "nieodpowiedni" drugi człowiek". Nie ukrywam także, że nie jestem łatwy w życiu codziennym, pomimo osobistego ładunku empatii, jaki posiadam (w/g osób zaprzyjźnionych, przynajmniej tak im się wydaje) Mam tu, oczywista na uwadze, relacje międzyludzkie, których uniknąć niesposób, będąc członkiem jakiejkolwiek społeczności. Jest mi trudniej niż innym asymilować się, ponieważ jestem "naukowym" przykladem neurastenika , a co za tym idzie - kochającym samotność. Oczywiście, to rzecz mocno indywidualna i nie stanowi reguły.
Uwielbiam bywać sam z sobą. Ja, ksi?żki, komputer, myśli, muzyka Paula Mouriata, ulubieni wykonawcy - Patricia Kass, Helene Segara, Lisa Gerrard, Lara Fabian, Michaił Krug - ach, te moje marzenia. Ubolewam, że nierealne - taka moja pia desideria. Zeusie Gromowładny - gdybym mógł wyjjechać na jakś czas, do głuchej, zabitej deskami sosnowymi bądź jakimikolwiek leśniczówki, zagubionej w lasach albo i bagnach - byłbym najszczęśliwszym z ludzi. Nieskalana ludzkim zegizmem przyroda, cisza, drzewa, zupełny brak codziennego widoku dwunożnych wełniaków i ich pejoratywnych zachowań od czego dostaje sie perystaltycznego odruchu żołądka - to byłby szczyt mojego wymadlanego szczęścia. Ale to tylko moja, niestety, pia desideria. A szkoda. Mam do skończenia kilka opowiadań, felietonów. Jakoś nie mogę się skupić, aby dokończyć przynajmniej dwie książki. Dobrze, że mam na podorędziu napisanych kilka tomików wierszy. Niestety, niewydanych drukiem. Przyczyna? Prozaiczna - chroniczny brak pieniędzy ostatnimi czasy. Nie mam też przemyślanego z powodów powyższych, tematu do zaplanowanej, kolejnej książki. Jest tylko zaczątek pomysłu...chcę jak najszybciej pozbierac wspomineina zyacych jeszcze pionierów kołobrzeskich. Wszak tak szybko...jak sprytnie to zauważył poeta śp. ks. Twardowski
Trzy napisane i wydane drukiem książki - to wymóg stawiany przed ZLP, przed przyjęciem w ich szeregi, patetycznie rzecz ujmując. Potrzebuję spokoju, samotności i podglądania tylko zjawisk i ludzi, byle rzecz oczywista - z daleka. Owszem, łatwo nawiązuję kontakty, ale po 15 min. mam dosyć jałowych rozmów o niczym, że nie wspomnę o dyżurnych tematach pt."pogoda" i "polityka" w pejoratywnym ich odcieniu. Nudzę się wtedy setnie i dyskretnie spoglądam na zegarek, patrzę jakby tu "ulotnić się", nie obrażając zachowaniem interlokutora. Nie pomaga to i nie sprzyja znajdowaniu materiałów, chociaż przyznaję - nie całkiem to prawda. Ale, jestem tak skonstruowany, iż uznaję zasadę Brudzińskiego - "Uwaga, człowiek. Dziękuję pójdę inna drogą" - i nie ma w tym żadnej dyfamacji, może tylko nieco dadaizmu.
Dobra to zasada, bowiem pozwala unikać spodziewanego i przewidywalnego zachowania dwunożnych wełniaków (to moje własne określenie przedstawicieli własnego gatunku, nie wyłączając mnie samego - i nie przeproszę nikogo, siebie też nie..).
Zapewne z wieloma moimi sugestiami i sposobem widzenia rzeczywistości nie zgodzicie się, ale...no, właśnie..Cóż by to było, gdybyśmy radośnie przytakiwali sobie wzajem? Nie byłoby inteligentnie (mam nadzieje, że potrafię rozmowę takową prowadzić) tudzież byłoby bardzo, ale to bardzo nudno. No, więc wzywam w tymże miejscu drugą moją zasadę - "Kiedy nudno - czym prędzej czmychaj" .
Zanudziłem swoimi dywagacjami?? Więc zgodnie z własną powyższą zasadą - uciekam, pozostawiając serdeczności, uśmiech (wcale nie złośliwy) tudzież jedną jeszcze ze złotych myśli Jeana-Paula Sartre zaczerpniętą z jego powieści "Mdłości" - "To niezwykłe, jak można kłamać, przyznając sobie rację."
Ot, co..
|