Galeria BWA w Kołobrzegu - mieście położonym nad Parsętą, gdzie rzędy wierzb wychylonych ku wodzie, których masywne, powyginane morskim wiatrem konary przywodzą na myśl kształty prehistorycznych stworzeń. Pnie spękane, pełne prześwitów, narośli, zgrubień, same w sobie stanowią doskonały temat dla malarzy kolorystów.
Więc galeria BWA w pobliżu rzeki i Starego Rynku, gdzie na straganach feeria barw, stoiska z chińszczyzną i inną tandetą. W tle wieża katedry z pomnikiem biskupa Dunina, w pobliżu Muzeum Oręża Polskiego. Obraz miejski nasycony kolorem, głęboką wiosenną zielenią, grą świateł pod kopułą nieba, jak z obrazów Delacroix.
W galerii BWA emocje dozowane z umiarem. Prawie nikt z miejscowych malarzy i grafików nie pokazuje prac tematycznie związanych z miejscem, z konkretną przestrzenią i czasem. Wiadomo, wszelka forma socrealizmu skompromitowana ostatecznie i nieodwołalnie na salony sztuk wizualnych raczej już nie powróci. Zatem pozostaje surrealizm, czyli wnętrze obnoszone na zewnątrz, zamknięte w ramach (metaforycznie i dosłownie) raczej ogranych skojarzeń.
Trudno korzystać z wnętrza nie czerpiąc inspiracji spoza. We własnym ego (znanym i akceptowanym, bo właśnie zawsze jest takie) miło pogrążyć się rezygnując ze wszystkiego, co obce, odmienne, zaskakujące i nowe. Warto też zawierzyć przekonaniu, że nieustanna wiwisekcja własnego JA prowadzi do odkrywczych, uniwersalnych, czyli konkretnych wartości. Obecnie artysta tworzy tylko dla artystów i krytyków, społeczeństwo konsumpcyjne potrzebuje co najwyżej produktów pop kultury i emocji na miarę sezonowych wyprzedaży w markecie czy płytkich seriali ubogich w treści z tzw. "wyższej półki intelektualnej"
Istnieją w kraju miasta, których historia, a zapewne także nazwy kojarzą się z pewną tradycją kulturową, z istnieniem tak zwanej artystycznej bohemy, czy jak kto woli - cyganerii. Do miast tych należy niewątpliwie zakorzeniony w modernizmie Kraków, snobistyczna Warszawa, niewielki, ale malowniczo położony Kazimierz ( i to jego jedyny atut, - ale to moje zdanie)czy (cieszący się od kilku lat statusem uzdrowiska) Sopot, zwany także zdecydowanie na wyrost miastem malarzy. W latach siedemdziesiątych minionego stulecia artystów traktowano, jako grupę szczególnie uprzywilejowaną, a wszelkiego rodzaju kluby i kawiarnie, w których ekstremalne emocje i poparte drinkami obowiązkowo na krechę, były na prawach miejsc niezwykłych, do odwiedzania, których uprawniała (zdobyta z niemałym trudem) karta. Było nawet coś w rodzaju zdrowego snobizmu na bywanie w towarzystwie tych, których znać wypadało i którzy (przy niewielkim nakładzie kosztów) mogli robić za przysłowiowego białego misia z Krupówek, z którym fotografia należała do dobrego tonu. Jeżeli oczywiście czuło się potrzebę utrwalenia własnego fizis na tle zimowej stolicy Polski, czyli okrzyczanego, zgrzebnego, pazernego i z lekka zasnutego mgiełką spalin Zakopanego.
W tamtych czasach (podobno czerwonego reżimu, który z taką nonszalancją zamieniliśmy na bardziej swojski, czyli bałaganiarski) kluby artystów sztuk wszelakich, pospolicie zwane SPATiF-ami rozbrzmiewały wielogłosem dyskursów, dalekich w swej treści od oczekiwań animatorów, a więc reprezentantów jedynej, ortodoksyjnej prawdy lansowanej przez naszą oczywiście, (bowiem jedyną i słuszną owych latach) partię. Teraz partii (tych "naszych" i nie "naszych") kilkanaście, a prawda skrojona raz na zawsze, na miarę sarmackiego zaścianka nadal święci (metaforycznie i dosłowne) uzasadnione, bo oparte na mocnych podstawach plotki, pomówienia - podejrzane triumfy. I co? Parafrazując zacytuję C.K Norwida: "Źle, źle zawsze i wszędzie, ta nić czarna się przedzie"- tu dodam, a jeszcze gorzej będzie.
Prawdą jest, że w stosunkowo niewielkich miejscowościach, takich jak położony w zachodniopomorskim Kołobrzegu nie najważniejsze jest życie kulturalne, redakcje gazet lokalnych pracują na zwolnionych obrotach, kontentują czytelnika mało istotnymi informacjami, gdzie "gwiazdą" informacji jest posiedzenie Rady Miasta, tudzież pogryzienie przez bezdomnego psa. Też bezdomnego jegomościa, a złodziej rowerów to już prawdziwy gangster.
*** Galerii BWA i salonie sztuki współczesnej kanon nazwisk i prac (tych samych i znanych od zawsze, w miejscowym RCK z dyżurnym cokołem Herberta na, zewnątrz ( co poeta ma wspólnego Kołobrzegiem, tego nie mogę zrozumieć) recitale gwiazd wylansowanych jeszcze w czasach Estrady, kiedy to organizowano nakazowo, polecane przez egzekutywy POP masówki "z okazji" i "ku czci". Znam ten temat doskonale, bo w tychże czasach byłem dyrektorem dużego ośrodka kultury. Jednakowoż nie pojmuję, dlaczego nie ustawiono w Kołobrzegu choćby pamiątkowego głazu "ku pamięci Norwida", który ma konkretne prawo do przypominania o sobie, bo to od niego należy liczyć początek współczesnej poezji polskiej, a cała reszta to li tylko naśladowcy. Miejsc na głaz pamiątkowy jest kilka - np.w pobliżu Biblioteki Miejskiej, na którym z placów osiedlowych, czy w pobliży szkół średnich etc.
Żenującą prawdą jest także to, że z lekka znudzeni mieszkańcy skazani na rytualny, wyznaczone harmonogramem świąt świeckich i kościelnych, gromadzą się na placu w centrum, raz pod pomnikiem Biskupa Dunina, raz pod kamiennym dziełem z okresu socrealizmu, czyli pod Pomnikiem Zaślubin z Morzem nie cierpiąc na hamletowskie rozterki i rozdwojenie jaźni. ***
Artyści istoty efemeryczne (czytaj chimeryczne) i z natury, a natura figle płatać lubi, przewrotnie kwestionują ustalony porządek świata, rezygnują z czystej czerni i bieli bez światłocienia. W porządku tym znaleźć miejsce wydaje się łatwo, wystarczy niewielki kapitał początkowy (konieczny dyplom uczelni artystycznej, może być prywatnej), sensowny biznesplan (powielanie siebie w nieskończoność, co dawniej nazywano manierą, a obecnie stylem plus umiejętnie sprodukowany wizerunek własny, trochę wiedzy o wszystkim i o niczym, czyli tak zwanej ogólnej, odpowiednia dawka megalomanii, wiary we własne siły, bezczelności i sprytu, który miło uznać za zaradność prawdziwie życiową wenę, niekoniecznie twórczą.
W świecie natury czerń i biel pojawiają się rzadko, a jeżeli zdarzy się już dostrzec piękno kontrastu, owego spięcia barw odbieramy je schematycznie. Biel i czerń, dobro i zło - wygodne stereotypy. Postrzeganie świata bez światłocienia bawi i irytuje równocześnie.
***
Od momentu nastania gospodarki wolnorynkowej tej specyficznej odmiany demokracji, jakiej doświadczamy, codziennie terminy takie jak sztuka, cyganeria, bohema, artyści stały się zdecydowanie anachroniczne, żeby nie powiedzieć nieczytelne, obce, czy po prostu; niezrozumiałe. Jednego z nich używa się jeszcze z wyraźnym zabarwieniem pejoratywnym, czego przykładem może być nazywanie kobiety o dość swobodnym stylu bycia artystką, a grona osób pijących ponad miarę artystami. O cyganerii i bohemie uczą się już tylko licealiści, ale można podejrzewać, że i ten wątpliwy zresztą przywilej zostanie im wkrótce odebrany, gdyż warunkiem poznania i zrozumienia literatury modernistycznej jest rezygnacja z klerykalnego zacietrzewienia, otwartość umysłu i tolerancja, tak obca mieszkańcom mojej Ojczyzny.
Ot, co..
|