Firma badawcza Display Search prognozuje: "W 2014 r. zostanie sprzedanych ponad 90 mln telewizorów 3D. Telewizory 3D są już dostępne w sprzedaży, ale ze względu na wysokie ceny i brak treści, jak na razie nie cieszą się zbyt dużą popularnością wśród konsumentów. Jednak w ciągu kilku najbliższych lat nastąpi znaczące przyspieszenie, do czego przyczynią się spadające ceny, coraz więcej dostępnych treści, a także postęp w technologii wyświetlania trójwymiarowego obrazu". Dlaczego o tym piszę? Bo idiotą to ja nie jestem, bywam nim tylko "od czasu do czasu" - cytując jedną ze złotych myśli familii - zbyt werbalnie, jak na mój gust, kanalizującej punkt widzenia mojej niezbyt skromnej osoby. Przecież to obliczony na niewiedzę odbiorców tejże info, (nie mylić z moją osobą, grzecznie zaznaczam) chwyt marketingowy producentów owych cudów przyszłej techniki rozwojowo-biznesowej. To tylko ich "pia desideria", zamierzone wywołanie rewolucji na światowych rynkach walut. A może za tym jak i zresztą wszystkim innym, co zwiemy gospodarką światową w szerokim tego słowa, stoją potomkowie Fenicjan z Wall Street? I to także możliwe, bo podobno kryzys w naszym ukochanym kraju (ponoć łagodny, (bhuuuuchahaaa), to ich krecia robota i woda na młyn imperialistów. O kurza łapa...coś chyba tu pokręciłem z czasem. Zresztą...jakby to nie było, jest kryzys? Ano jest i temu zaprzeczyć nijak "nie nada". O kryzysie (nie łączyć z Ramzesem z poznańskiego kabaretu TEY), będę pisał w kolejnym felietonie, a tam wyłuszczę "wiekopomny" punkt mojego widzenia Ramzesa i Kryzysa, tj. chciałem powiedzieć - kryzysu (pardon za megalomanię). Aby otrzymać dobrą notę od mateńki Historii i dopieprzyć "zaplutym karłom reakcji gospodarczo-ekonomicznej' (nadal mentalnie egzystuję w minionym czasie) milczał to ja nie będę, bo milczenia ciszą zagłuszyć się nie da. Zdaję sobie sprawę z tego, że niemal cały czas w poniższym tekście balansował będę na granicy realizmu z fantazją, ironii z autoironią, mitologii z automitologią - czy jakoś tak. W każdym razie wyjdzie z tego surrealistyczna opowieść, rządząca się własnymi prawami czasoprzestrzennymi. Jak siebie znam, wpływ na to miała Bergsonowska Teoria Czasu i jego płynnego trwania. W moich Dywagacjach Czas zawsze przybiera kształt koła, jest cykliczny (przynajmniej w moim mniemaniu), nie jest linearny, jak w tradycyjnym widzeniu rzeczywistości biegnącej w czasoprzestrzeni. Rzeczywistość, a tym bardziej piszący ów tekst, (bo wyalienować się jest niemożliwym) podporządkowane są rytmowi zmian w Czasie, mającym tu charakter "informacyjno-pedagogiczny", sensu stiricto. Podejmuję więc kolejny raz wyzwanie wejścia w strefę alogiczną, nieracjonalną, sferę, która jest przestrzenią mojego indywidualnego wnętrza i widzenia rzeczywistości od "Analogu po Digital", a więc w różnym Czasie - "myśl moja zapuszcza macki w labirynty własnych myśli" - parafrazując recenzję "Sklepów cynamonowych" Bruno Schulza. Ostatnimi czasy Polska stała się krajem Długoszów i Kadłubków. No, mówię Ci, Szanowny mój Czytelniku - gdzie spojrzeć, każdy coś pisze, notuje. Jeden prowadzi dzienniki w Internecie, zwane z angielska blogami (Polacy nie gęsi, toże swój język kumają, wszak "angliczański" taki poręczny), drugi konotuje informacje kompromitujące przeciwnika politycznego, a z braku znajomości z "onym", sąsiad też dobry. Inny, uskrzydlony patriotyzmem w barwie chorej ambicji (exempli modo, piszący ów tekst) zapisuje na użytek potomnych fakty, które widział na własne oczy, a jeszcze inny zapisuje to, co przepatrzył lub podsłuchał. Nieraz widuję na ulicy takiego "kogosia", co idzie z przymkniętymi oczami, "coby" nie zapomnieć, nie rozproszyć się i donieść do chawiry najnowsze plotki, tam biały papier zeszytu szkolnego w kratkę, (czemu akurat w kratkę tego, to ja nie wiem) zgwałcić i zapłodnić bzdetami, utrwalić, zapamiętać, bo pamięć to tajna broń, bomba z opóźnionym zapłonem i wystarczy wyimaginowane sfiksowaną wyobraźnią jakiekolwiek zdarzenie, żeby ją zdetonowano. W tej dziedzinie na niewypały nie ma co liczyć. Bowiem, rację ma tylko ten, którego wywody są spójne z naszymi. Czemu więc i ja nie miałbym poczuć w sobie "ciągot patryiotycznych?" Trochę jednak zaczynam żałować impulsywnej cechy charakteru, która przełożyła się na "patryiotyczne ciągoty". Bo to pułapka i jak każda dobrze szanująca się i na porządną przystało, "pokazała" się nią, po moim poczuciu się właśnie "patryiotą", niekoniecznie z konstytucyjnego obowiązku. Więc wpadłem w nią, nawet gorzej niż Szwejk. Po skonstatowaniu tegoż - nie postało mi nic innego, jak być konsekwentnym w dywagowaniu. Mimo, że nie mam za grosz słuchu, zachowuję się (chyba to uczciwie przyznacie) jak typowy jazzman, jakiś Ptaszyn Wróblewski, czy inny Kurylewicz - czyli, jakby na to nie spojrzeć, improwizuję. Kiedy zbierałem materiały do napisania tejże części Dywagacji, miałem wątpliwości, czy warto zastanawiać się nad formą, czy aby powtarzanie jej nie będzie nudne, a nawet nieetyczne, kiedy idzie o wyrażanie formy, a w niej powtórzeń (w moim mniemaniu jednak koniecznych), że może jestem "przesadnym i dosadnym" w terminologii, co może kogoś razić i wywoływać pianę na ustach, kiedy to z pomiędzy wierszy wychyla łeb niepokorny i bezczelny język aktualnie miłościwie panującej nam epoki, czasem rynsztokowy poziom oskarżeń i stwierdzeń typu - "Du.wszędzie, co to będzie." Jednakże w moim przekonaniu język był i będzie zwierciadłem rzeczywistości, a także jej twórcą, a ostre słowa są świadectwem nastroju, ale również go tworzą, co niekoniecznie musi iść - przyznaję - w bezpiecznym kierunku. Chociaż, język (nie gęsi) wszystko może..
***
Tak, wiem, wiem - rozpocząłem trochę "przydługo nudnie ", asekurancko i jakby kajając się na zapas. Na usprawiedliwienie dodam, że założyłem pisanie tegoż tekstu przez zaskoczenie (przecież nie siebie), rozpoczynając nieco spektakularnie mój kolejny nieporadny atak, uderzając od "Bałkanów, czyli miękkiego podbrzusza Europy", jak mawiał pan w meloniku z nieodłącznym cygarem w gębie - niejaki Churchil Winston. Ręce mi drżą, palce z trudem trafiają w klawisze klawiatury, a przecież z okazji niedzieli, trzeźwy jestem, aż wstyd to zaznaczać. Więc ręce drżą, jak gdyby rozpoczęło się przygotowanie artyleryjskie nieprzyjaciela albo, co najmniej dentysta dobierał wiertło odpowiedniego kalibru. Podobne odczucie miałem tylko raz (w zamierzchłej erze paleozoicznej, okres carbon - tj. za czasów poprzedniego ustroju "jedynie słusznego"), kiedy to prelegent prowadzący wykład na uniwersytecie marksistowsko-leninowskim, organizowanym dla kadry zarządzającej i oczywiście, baaaardzo obowiązkowym, złapał mnie na czytaniu pod ławką szkolną (cholernie niewygodna, znaczy - ławka gniotła w tyłek), a więc złapał mnie na czytaniu pod ową ławką powieści "Zły" Leopolda Tyrmanda, która była wówczas absolutnym bestsellerem. Dodam tu tylko skromnie, iż usunięto mnie z kursu i zaraz na drugi dzionek, około dziewiątej rano, przestałem być dyrektorem poważnej, było-nie-było, placówki KO, na strategicznie wysuniętych zachodnich rubieżach Rzeczypospolitej Polskiej i do tego - psia ich mać - prawem kaduka - Ludowej. Pamiętam ten incydent, bo wezwany na drugi dzień na tzw. "czerwony dywan", leżący pod stopami skazanych, a przed biurkiem "boga - sekretarza miejskiego" partii niezmiennie zintegrowanej z ludem miast i wsi, nie zdążyłem wypić swojej poranno-biurowo-dyrektorskiej kawy, kiedy zostałem zdezintegrowany. A ja tak nie lubię zimnej kawy. Ale nawet i takowej nie było mi dane dokończyć. Więc nie dokończyłem. Towarzysz sekretarz miejsko-gminny, czekista z zamiłowania i przekonań, ostry jak oszczep Janusza Sidły, legendarnego niegdyś miotacza - znany był z żurawiej czujności i nie miewał zmiłowania dla różnej maści odszczepieńców i wolnomularstwa. No i "chwatit", jak mawiali przyspawani nam na siłę przyjaciele spod znaku sierpa i młota. Ale trochę późnie, to raczej na zdrowie owa czujność czekisty mu nie wyszła. I w tym także upatruję nielinearność biegnącego Czasu. Zawsze to mówiłem, że Historia, kiedy dostaje czkawki, to każdy jej nawrót przybiera bardziej karykaturalne kształty.
***
"Jeżeli już musi pan pisać, to pisz pan o kwiatkach"- taką radę przesłała mi dzisiaj w poczcie mailowej, zwanej z wiadomych już względów z "angliczańska" - e-mailem czytelniczka, która tak "w ogólności" (pisownia oryginalna) dobrze mi życzy. Chodziło o to, żebym nie postponował wszystkiego, wszystkich w czambuł razem wziętych i każdego indywidualnie oraz zaczął dostrzegać, w poruszanych tematach, dobre strony życia i nieodmiennie i wciąż dobrych ludzi. Podobnież w mniemaniu "onej, dobrze mi życzącej", stan mojego zdrowia psychicznego tudzież ciężar gatunkowy zapatrywań, jest nie do przyjęcia i wybije w końcu godzina sprawiedliwości i "sędziami wówczas będziemy my, więc nie bądź zdziwiony, że przyjdzie ci kiedyś ponieść tego konsekwencje". Ponieważ felieton, jakkolwiek go oceniać, powinien być w pewnym sensie także kroniką - trudno powyższego nie skomentować. Prawdą jest, że moje "prześcieradło normalności" jest trochę za krótkie i zawsze coś z niego wystaje. Tak, bywam nader często pokręcony, mam w sobie wiele "niekompletnych" rzeczy, sprzeczności. Pocieszam się jednakże, że będzie lepiej, po pełnych parenez mailach zgorszonych (zgorzkniałych?) adwersarzy.
Co do czytelniczki, to nie wiem, czy pozostałaby moją czytelniczką, gdybym pisywał o kwiatkach. Bowiem "przedmiotowy podmiot" nawet, kiedy staram się specjalnie dla niego bywać uprzejmy, podlewany, potrafi swołocz uschnąć. No, wiadomo, że nie z tęsknoty za moim obłudnym (podobno) spojrzeniem. A tak ogólnie, to "psze Pani" bardzo lubię kwiaty i nie moja to wina, że...etc, etc...Moja pisanina o kwiatkach byłaby tak wszystkim potrzebna, jak dżdżownica zamiast pasty do zębów. Wygląda podobnie, ale wcale się nie pieni, a smakuje inaczej. Wiem to od kolegów, którzy z nadmiaru szczęścia rodzinnego, absorpcji ich czasu wolnego, tudzież nadmiernej eksploatacji "łóżkowej", że o werbalnie kanalizowanych żądaniach w tejże materii nie wspomnę - zgłupieli, wymyślając, jako antidotum - nomen omen - wędkarstwo. Wiadomo - każdy facet wrażliwy na punkcie honoru, ścierpi dużo jak w czasie oblężenia, ale nie ścierpi jednakże "głosu podnoszenia". Ale, zgodnie z ludowym porzekadłem - nie ma tego złego, co na dobre by nie wyszło, bowiem przy tejże okazji nauczyli się przetrzymywać robaki w ustach. Podobno doskonały sposób na relaks i odnową psychiczną (coś w rodzaju naturalnego SPA) przed kolejnymi "braniami" tudzież nieuchronnymi utarczkami z "koleżankami małżonkami" - z powodu chwilowej demencji lub zagapienia się - poślubionymi. (ja ze strachu i rozpaczy, bywam pod przemożnym wpływem środka uspakajającego, tzn. uściślając - po setce "Żytniej", bo robakami się brzydzę). Jak wiadomo - reklamacji, pan bozia nie przyjmuje. No i klops...ale wędkarstwo, to ho, hoo, hooo, etc, itp. A wracając do tematu - ważniejsze od tego, "KTO" jest, "CO", powiedział. Wobec tego odpowiadam - dopóki można, ja o kwiatkach, polskich bohaterach w Afganistanie (ochotnicy za ciężkie pieniądze zresztą) tudzież najnowszym mezaliansie książęcej pary Great British, pisał nie będę. Będę doły kopał i je zasypywał z nadmiaru czasu i energii, skądinąd zajęcie równie dobre, jak każde inne, ale wyłącznie na złość kołtunowi. Bo dobrowolnie jeszcze tak staro się nie czuję, aby mendzić tylko. Co jest - za co, ja się "dopytowywuję", za jakie grzechy przeszłe, obecne czy przyszłe, mam otrzymywać podobne maile? Czy ja do cholery krzywo przez jezdnię przechodziłem? Ale, skoro mam okazję i możność porozumienia się z ludźmi, z niej skorzystać, widzieć szparę w uchylonych drzwiach kłamstwa i fałszu i nie wepchnąć tam grożącego palca - to byłoby asekuranctwem, jeszcze większym od mojego, a specjalnie odważny to bywam raczej od święta.
Niemniej, mam na tyle odwagi, aby trafnie ocenić postępki różnej maści łotrów oraz reagować na zawęźlenia sytuacyjne, wyciągając z nich "właściwe i treściwe" wnioski, spersonalizować i ukazać prawdziwe ich oblicza. Moje oceny były, są i będą zawsze subiektywne, więc proszę, aby nie sugerować się nimi. Oczywiście, przy tym wszystkim zdaję sobie sprawę z tego, że prochu nie wymyśliłem, bo co najmniej trzy razy już go do lufy wpychano, tylko ani razu nie wystrzelił, bo zawsze jakaś ukryta ręka lont cichcem wyciągała. Nie chcę też wyjść na nawiedzonego i "kłapouchego" wizjonera. Zdaję sobie jednak sprawę, że lwia część narodu poprzez manipulowanie nim, stała się ślepa na kolory prawdy. I jak tu opowiadać o duszy i skomplikowanych niuansach rzeczywistości? Wszak dzisiaj w Polsce mamy regularny psychiatryk. W jednej izolatce, odgradzającej od realnego świata, wielbiciele tasiemcowych telenowel karmią się codzienną dawka uspakajających bzdetów. W innej - sentymentaliści i frustraci. Ale najcięższe, nieuleczalne przypadki, to mitomani polityczni i gospodarczy Made in IV Rzeczypospolita. Spójrz Szanowny Czytelniku choćby na Smoleńsk. Te wszystkie teorie spiskowe, zamachy. Cały świat wie, że "chora ułańska fantazja" i polityczne malkontenctwo dwóch ludzi, doprowadziło do śmierci blisko stu osób. Niedawno w Radiu Maryja mówiono o książce, w której to autor udowadnia, iż pasażerowie prezydenckiego samolotu przeżyli katastrofę. Cóż to "kraj-raj" głupców, łgarzy i łotrów bez honoru! Nawet pomniki na kupie g.usiłują stawiać.
Kończąc ten wstęp przypominający tasiemca, naukowo zwanego soliterem, oświadczam, że jeżeli powyższe twierdzenia zobrazowane w tymże tekście (także w innych), porównania, suplementy tudzież uwagi i obserwacje rażą czyjeś poczucie dobrego smaku - to wyrażam ubolewanie. Analogie jednak nasuwają się same, a pretensje proszę kierować pod właściwe adresy.
***
|