Część 3

Motto: "Jeśli nie możesz ukształtować życia tak, jak chcesz, przynajmniej staraj się tak, jak możesz"(Konstandinos Kawafis)

    Siedziałem dzisiaj na plaży. Mam tam "osobiste eremitorium" - takie miejsce, gdzie fale sztormowe w piasku wydmy wymyły małe, osłonięte od wiatru i ludzi wgłębienie. Nie powiem....Było bardzo ładnie i sympatycznie. No, prawie sympatycznie, gdyby nie dwunożne wełniaki- kuracjusze z pobliskiego sanatorium, zachowujący się jak uszkodzony buldożer. Nawet mewy uznały to za powód do protestu. Ale akurat mewom się nie dziwię - nie lubią ludzi i im nie ufają. To dokładnie tak jak i ja. Dlatego się bardzo lubimy. Fakt..ja trochę bardziej, one mnie trochę mniej, ale ogólnie rozumiemy się, szczególnie, kiedy rzucam im suchy chleb. Dobre i takie porozumienie. Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się lubi! (To moje) Tak siedząc i przyglądając się wrzeszczącym kretynom, to znaczy personifikacji buldożerów, w pewnej chwili odniosłem wrażenie, że mam przed sobą jak na dłoni całe swoje życie i zaczęła prześladować mnie myśl, że wszystko jest kłamstwem - od początku do końca!. Nic już nie jest warte, bo jest skończone.
Zastanawiam się, jak mogłem spacerować beztrosko, żartować z Życia - teraz małym palcem bym nie ruszył, gdybym wiedział, że przez jego indoktrynację umrę nie znając jedynego sensownego uczucia. I cóż z tego, że jest irracjonalne? Ale jedyne, dla którego naprawdę warto żyć i poczuć się szczęściarzem. Teraz moje Życie leży przede mną, jak pokrętna talia kart, zamknięte, skończone, zawiązane w supeł gordyjski, a przecież wszystko, co w nim było, było niedokończone. I przez to tak mało ważne. Kiedyś była taka chwila, iż pragnąłem je osądzić. Chciałem, naprawdę chciałem dać mu szansę i powiedzieć - "Byłeś piękne, Ty - Życie". Ale nie mogłem, naprawdę nie mogłem tego powiedzieć. Bo wszytko, co mnie dotyczyło przez wiele lat, było zaledwie szkicem do Życia. Myślę, że przez cały czas wystawiałem tylko weksle pod wieczność, niczego na swoje nieszczęście wcześniej nie rozumiejąc...
Może i dlatego ostatnimi czasy czuję się zdeprymowany i przez to, jakiś taki zakręcony, a więc dla wielu - pokręcony. Inny, bo w/g większości niezupełnie obiektywnych "rodzimych" obserwatorów mojego Ego, daleki od przeciętności i jak to nazywam - sztucznie toporkiem wrzeźbionych norm etycznych tudzież moralnych małych wełniaków. Jaki więc jestem? Obiektywnie rzecz ujmując - subiektywny, kiedy celebruję ów kontekst. Kontynuując - lubię tych, którym powyższe obojętne, a miewam w....Gdzieś tych, którym brakuje odwagi spojrzenia mi w oczy, a osądzają mnie stosując sąd skorupkowy. Jaki więc jestem? Samobieżną zdradą czy klęczącą niewinnością? Kochający, czy raniący, a może zraniony? Poplątany, stosując dadaizm? Błyskotliwy czy tylko Day-Glo? Odpowiedź jedynie możliwa - w klimatach Tolkiena. Ale czy to fabulacja? Jedyna, sensowna do przyjęcia? Może tak być..bo wszystko jest możliwe, a niemożliwe, to tylko kwestia czasu. Ale i tak - jestem.. Gdzieś...obecny. Tylko nie wiem gdzie.. I to jest to - jedyne bez konfabulacji, prawdziwe!
Teraz wolno, fay ce que vouldras*
***
Mam dzisiaj trudny dzień. Wstałem późno i z bólem głowy. Męczyły jakieś koszmary, śliskie cienie, które czegoś żądały, oczekiwały, wskazywały na projekcję pokładu mojego statku, wzburzone morze, lodowe góry na Morzu Beringa napierające na statek i punkt jednostkowej świadomości. Statek, którego obraz pamiętam z mojego ostatniego rejsu. Dziwne, ale ten sen powtarza się powiedziałbym z dokładnością zegara atomowego..Jakiś taki w odcieniach depresyjnych, niespokojny i z wyjątkiem zmęczenia, niczego niewnoszący w rzeczywistość przychodzącą. Chociaż..chyba trochę się mylę. Bowiem, po każdym .no, prawie każdym takim męczącym śnie, niekoniecznie tego samego dnia, przytrafia mi się coś niesympatycznego. Więc powinienem odbierać to, biorąc wcześniejsze doświadczenia pod rozwagę, jako ostrzeżenie i informację o zbliżającym się czymś mało sympatycznym. Jednakże widok morza i mojego statku blokuje pejoratywne myśli i dywergencyjne myslenie, bowiem morze kojarzy się zawsze z przyjacielem. To przecież ono uratowało mnie kiedyś przez zupełnym, kolokwialnie rzecz ujmując -wykolejeniem.
Ucieczka w jego ramiona była najmądrzejszą rzeczą, jak zrobiłem w swoim życiu. No, o najgłupszej nie wspomnę, bo jeszcze szlak mnie trafia na wspomnienie owe i takowe. No i nie chcę dostarczać kolejnej pożywki opartej o hedonizm moherowym bigotom, pseudomoralistom i donosicielom maści wszelakiej, mieniącym się obłudnie i bezczelnie przyjaciółmi rodzinki - "mnie najbliższej" i bez tego stosującej wachlarz denotatów. Prawdę mówiąc, jak to już wyżej skanalizowałem - mam w ...gdzieś to, co o mnie powiadają. Nie chcę tylko i nie życzę sobie, aby używano w stosunku do mnie dyfamacji dyskredytując mnie w oczach tych, których szanuję, lubię, kocham lub są dla mnie autorytetem. I nie ma co rozdzierać szat moi kochani szpiedzy i dwunożna, samobieżna dulszczyzno, bo z tak krzywego kawałka drewna, z jakiego jestem wystrugany, nie da się zrobić nic sensownego. (Zdaje się, że o tym już wcześniej pisałem, grzecznie tu tylko zaznaczam). Więc daruję sobie w tym miejscu dalsze erudycyjne metafory.
Ale duszę dalej dręczy niepokój. Gdzie prawda o mnie, czy wyobrażenie o sobie to nie złudzenie?
Co jest prawdą, a co iluzją? Co sensem życia, a co pogonią za wiatrem? Jestem romantykiem z urodzenia i przekonania. Boję się jednakże, iż to jeszcze zbyt mało, aby zrozumieć mezalians Czasu i Okoliczności, które modelują moją rzeczywistość.
Nie..nie jestem poezją. Kiedy przyjdzie na mnie czas odejścia - to przede wszystkim jej podziękuję za to, że poznałem gorzki smak miłości. Dotknęła moje serce miękką ręką smutku. Piszę w modlitwie. Jestem nikim. Jeśli moje słowa trafiają do serc, warto było kochać...Żebrak w przebraniu księcia także szuka miłości. Ona i jemu duszę zniewolić potrafi..
Do widzenia Słońce! Czy będziesz dziś u niej Słońce? Zapytasz, czy tęskni? Panie mój - wybacz mi to pytanie...
I ponownie powraca pytanie - jeżeli mam kamień zamiast serca, jak to jest szeroko kolportowane przez kręgi zbliżone do rodzinki to, co stanowi i gdzież wałęsa się (nie mylić z Lechem) sens mojego istnienia i czy nie jest tylko aprioryczną pogonią za ułudą i mirażem?
Martin Heidegger twierdził, że jesteśmy skazani na przeżycie całego życia i na śmierć bez dowiedzenia się, dlaczego tu jesteśmy. To jest egzystencjalizm: wszystko, co naprawdę możemy wiedzieć, to, że istniejemy zarówno my, jak i świat materialny. Czy taka jest prawidłowa odpowiedz?
A może jak Grek Zorba, zadać pytanie - "Czym jest życie, jeśli nie tańcem?"
Odpowiedzcie mi także i wy, Bogowie - którzy przemeblowujecie mózgi małych ludzi w/g własnego "chciejstwa", zresztą mocno interesownego. Nie byłoby złe, gdybyście chociażby tylko raz, dając dobry przykład, sami trochę zreformowali się i wyjaśnili jasno i dobitnie nurtujące nie tylko mnie pytania powyższe. Byłoby to całkiem możliwe, iż mniej panoszyłoby się zaprogramowane skurw..., zakłamanie i łajdactwa na tym najlepszym ze światów. Najlepszym, bo nie znam niestety, innego. Jeszcze.... Ale to tylko moje pia desideria, bo jacy ludzie tacy wy. Jacy wy, tacy i ludzie. Wszak na wasz obraz i podobieństwo, etc, etc..Nawet nie zauważacie, tego tworu z uszkodzonej matrycy kodu genetycznego. A los stworzonego Życia jest wam, jak wieść gminna niesie - najzupełniej obojętny
Ot, co.

*) czynić co mi się podoba.